Historia higieny (8) Straszny i śmieszny PRL

Historia higieny (8) Straszny i śmieszny PRL

Bliższy naszych czasów odcinek cyklu „Historia higieny” prezentuje nam dr Izabela Wodzińska, szefowa Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej.  Przypomina, iż w nowej socjalistycznej ojczyźnie  o wszystkim miała decydować partia, także o tym, kto ma czyste ręce, a kto jest brudasem.

Mieszkania ludzi pracy

W latach 50. XX w. powstały wielorodzinne mieszkania kwaterunkowe ze wspólną łazienką i kuchnią, przeważnie mieszczącą się w ciemnym korytarzu. Miało to nie tylko nauczyć  mieszkańców życia w kolektywie, ale również wytworzy trwały system kontroli społecznej. Tymczasem zgromadzenia wielu osób o krańcowo różnych charakterach często prowadziło do sporów i źle wpływało na dobrosąsiedzkie stosunki. Ostatecznie z takich rozwiązań zrezygnowano w 1956 roku.

Nie lepiej działo się w hotelach i lokalach wynajmowanych przez robotników. Zdarzało się bowiem, że czteroosobowe rodziny zamieszkiwały powierzchnie nieprzekraczającą 12 m kw. Tylko szczęśliwcy mogli poszczyć się jednym pokojem z tzw. ślepą kuchnią (pomieszczenie bez okna – przyp. red.). Z konieczności stawał się on salonem, pokojem dziecięcym i sypialnią. Tę sytuację komentowano żartem: „Ile izb przypada na jednego Polaka? Pięć! Trzy i pół izby wytrzeźwień, jedna matki i dziecka i pół mieszkaniowej”.

Stopniowy rozwój budownictwa  nastąpił w latach 60 XX w. Coraz więcej budynków wyposażono w instalację elektryczną i gazową, nadal jednak stawiano na oszczędność. Stąd standard oddawanych mieszkań pozostawiał wiele do życzenia. Zdarzało się, że stropy w lokalach były bardzo niskie, a tynk położony na ścianach szybko odpadał. Ograniczenia wprowadzano także w powierzchni użytkowej, co dla wieloosobowej rodziny stawało się prawdziwym utrapieniem.

Centrum mieszkania stanowił największy pokój, w którym obowiązkowo stały ciężkie meble „na wysoki połysk”, stolik kawowy, wersalka i dwa fotele, z czasem pojawił się także telewizor. Ponieważ pomieszczenie to miało charakter przede wszystkim reprezentacyjny, życie domowe koncentrowało się w niewielkiej kuchni. Tu dzieci odrabiały prace domowe, a rodzice omawiali problemy dnia codziennego.

W latach 70. XX w. Edward Gierek, I sekretarz KC PZPR zaczął głosić dewizę „mieszkania dla każdego”. Zwiększono naklady na budownictwo, zaczęto wznosić wielorodzinne osiedla z tzw. wielkiej płyty. Dzięki zastosowaniu nowych materiałów mieszkania stały się jasne i bardziej przestronne. Z roku na rok stale rosła ich liczba. W 1978 r.  osiągnęła 284 tys. lokali. Jednocześnie, mimo wielokrotnych prób, nie udalo się przeprowadzić reformy spółdzielczości, a średnia długość oczekiwania na własne „M” wynosiła niemal 10 lat. Najszybciej przydział otrzymywały najbardziej uprzywilejowane grupy społeczne – działacze partyjni, dyrektorzy przedsiębiorstw i kierownicy.

Rozdawnictwo lokali na zasadzie „znajomości” nie tylko budziło niechęć społeczną, ale również zmuszało do  korzystania z półlegalnych środków. Wkrótce powszechne stało się tzw. drobne łapówkarstwo, którego celem było przesunięcie petenta choćby o kilka miejsc na liście oczekujących. W zamian za „współpracę” urzędniczki i pracownicy administracji otrzymywali deficytowe na rynku towary: kawę, herbatę, paczkę rajstop lub tabliczkę prawdziwej czekolady.

A gdy już upragnione „M” było trzeba było zaczynać od remontu – położenia instalacji wszelkiej materii. W zasadzie elektryczna była nie do ruszenia, ale kuchenka gazowa czy elektryczna i zlewozmywak zawsze wymagały interwencji tych samych budowniczych, którzy oddawali mieszkania pod klucz. Co więcej – utworzony brygady specjalistów zajmujących się przestawianie tych urządzeń. Ściany malowano w jasnych, pastelowych kolorach, a sufit na biało., używając z trudem zdobytych  farb kredowych. Mimo zaleceń higienistów nadal nie rezygnowano z tapet, które były doskonałym siedliskiem pluskiew i karaluchów, natomiast myszy kursowały kanałem instalacji wodnokanalizacyjnych, od parteru po 11 piętro.

Częsta kąpiel to rozrzutność i marnotrawstwo

Najmniejszym pomieszczeniem w całym mieszkaniu była łazienka. Wynikało to przede wszystkim z przyjętych standardów budowlanych. Z drugiej jednak strony wśród społeczeństwa nadal była ona oznaką luksusu, zwłaszcza w kontekście zbiorowego przekonania o tym, że częsta kąpiel to rozrzutność i marnotrawstwo.

Do rzadkiego mycia głowy (przeciętnie raz w miesiącu) służyły szampony: rumiankowy, pokrzywowy, familijny a nawet jajeczny. Dodatkowo stosowano płukanki i mieszanki ziołowe. Wśród kobiet dużą popularnością cieszyły się tzw. suche szampony w postaci proszku, którym posypywano głowę, a następnie dokładnie wyczesywano. Tylko nieliczni mogli sobie pozwolić na zakupy kosmetyków w sklepach Pewex, które z powodzeniem funkcjonowały od 1972 r. Tu palmę pierwszeństwa dzierżyły: Fa i Palmolive. Włosy układano używając domowych środków pielęgnacyjnych na bazie wody i cukru lub piwa. Obowiązkowo nakręcano je na wałki. Takie zabiegi utrwalały fryzurę na całą noc. Tak było wśród miastowych.

Inaczej wyglądała sytuacja na wsi. Wprawdzie, dzięki zwiększającej się dostępności środków przekazu i książek liczba osób regularnie myjących głowę rosła, to jednak nadal zdarzały się choroby skóry głowy, których powodem był brak higieny osobistej. Do połowy lat 50. XX w. odnotowywano przypadki występowania kołtuna. Z obawy przed ślepotą, głuchota i śmiercią nie czesano i nie obcinano go, a jedynie smarowano tłuszczem. Powszechnie stosowano okadzanie goszczowym zielem, które rzucano na rozgrzany węgiel. Pomocna miała być też płukanka z barwinku. Równie częstym problemem była wszawica, dlatego zalecano, aby myć głowę przynajmniej co 7-10 dni. Gnidy – lekarstwem na to schorzenie był napar z piołunu, który usuwał robaki i działał odkażająco.

Stopniowo zaczęto także zwracać uwagę na mycie zębów. Jeszcze w 1968 r.  statystyki przekazywały, że przeciętny Polak zużywa tylko 1,5 tubki pasty rocznie. Stale też zwiększała się zachorowalność na próchnicę, która sięgała w tym czasie prawie 90 proc.  Stawiało to Polską na jednym z ostatnich miejsc na świecie pod względem dbałości o jamę ustną. Pewne zmiany przyniosły dopiero artykuły popularnonaukowe i poradnikowe.

Dzięki stale zwiększającej się liczbie ośrodków zdrowia i szkolnej profilaktyce prozdrowotnej, kwestia troski o jamę ustną dotarła także na wieś. Mieszkańców zachęcano przede wszystkim do codziennego mycia zębów i częstych wizyt u dentysty. Mimo to większość kobiet i mężczyzn po 30 roku życia borykało się z chorobą uzębienia i dziąseł. Nadal też w wielu domach szczoteczkę stosowano jedynie raz dziennie, ograniczając się tylko do przepłukania ust lenią wodą po każdym posiłku. Ból uśmierzano naparem z szałwii i rumianku (działał przeciwzapalnie). Do stomatologa udawano się w ostateczności, w celu usunięcia chorego zęba.

W latach 60. XX w. pojawiła się pierwsza na rynku kabina prysznicowa. „Szafę z prysznicem ustawić nawet w jednopokojowym mieszkaniu (donosiła ówczesna prasa).  Wchodząc do szafy pobiera się natrysk”. Nie dodawano przy tym, że urządzenie nie działa w cierpiących na ciągły brak wody wysokopiętrowych blokach. Ostatecznie wynalazek ten – być może równie ze względu na niską dostępność – nie zagroził popularnej wannie. Stał się za to stałym wyposażeniem hoteli i domów studenckich.

Poczesne miejsce w łazienkowym wnętrzu zajmowała wirnikowa  pralka „Frania”. Pierwsze maszyny tego typu wyprodukowano w 1958 r. i stale modernizowano. Dużym ułatwieniem dla pań domu było wyposażenie jej w wyżymaczkę, przez którą przepuszczano mokre ubrania. Dzięki temu skomplikowany proces prania uległ znacznemu przyspieszeniu.

Na wsi, gdzie kanalizacja była jeszcze słabo rozwinięta, a łazienki stanowiły rzadkość, zalecano aby w każdym domu utworzyć kącik do codziennej higieny intymnej. „W kącie tym

powinna znajdować się balia lub wanienka z blachy

czy sztucznego tworzywa. Wanienka powinna być tak duża, aby można było w niej stanąć, namydlić skórę i umyć się gąbką umoczoną w wodzie lub polewać się wąskim strumieniem wody z malej, lekkiej plastykowej konewki”. Co więcej: „Trzeba  koniecznie i obowiązkowo mieć w domu oddzielną i dużą miednicę do mycia się i mniejszą miedniczkę do podmywania. Karmienie w miednicy prosiąt i cieląt lub kur jest niedopuszczalne”.  Kąpiel powinna mieć miejsce przynajmniej raz w tygodniu, a mycie rąk obowiązkowo po pracy w polu, po oporządzeniu zwierząt i przed przygotowaniem posiłku. Aby uniknąć nieprzyjemnego świądu ciała, wyprysków lub chorób dermatologicznych, należało używać ręczników – jednego do górnej, drugiego do dolnej części ciała. Zwracano przy tym uwagę na noszenie i regularną zmianę bielizny osobistej: „Majtki powinna nosić w zimie i w lecie każda kobieta. Chronią on rodne organy kobiety przed przeziębieniem i przed dostaniem się do nich kurzu z różnymi zarazkami”.

Wiele miejsca poświęcono też załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Jeszcze w latach 70. XX w. w popularnej książce „Dbaj o siebie” pisano: „Ustąp w obejściu potrzebny jest bardzo domownikom, a przede wszystkim kobietom, które bardziej narażone są na zaziębienie przy załatwianiu swojej potrzeby na dworze. Brak ustępu źle działa także na samopoczucie kobiety, bo zamiast wygodnie usiąść, musi się rozglądać aby jej kucającej ktoś nie naszedł”. Zalecano przy tym mycie rąk po wyjściu z toalety oraz systematyczne podmywanie się. Jednocześnie wskazywano, że złe nawyki higieniczne są źródłem nie tylko przykrego zapachu, ale wielu dokuczliwych chorób zakaźnych.

Szczególną wagę we wszystkich, skierowanych do kobiet wydawnictwach lekarskich, przywiązywano do utrzymania higieny w trakcie comiesięcznych krwawień.. Zakazywano gorących kąpieli, używania jednego ręcznika dla wszystkich części ciała, zbyt dużego wysiłku fizycznego. Jednocześnie autorzy uwrażliwiali na noszenie odpowiedniej bielizny, częste podmywanie się i zmienianie podkładów. Co ciekawe, początkowo były to fragmenty ligniny lub białego płótna. Z czasem zastępowano je (…) podpaskami higienicznymi produkowanymi przez Toruńskie Zakłady Materiałów Opatrunkowych (TZMO). Dramat dla wielu kobiet zaczął się pod koniec lat 70. XX w. kiedy to w aptekach nastąpił deficyt tych produktów. Utrzymywał się on do końca lat 80. minionego wieku. Władze tłumaczyły to zwiększeniem popytu i …szybką modernizacją wsi (!!!)

Epoka PRL

to czas wielu kontrastów i sprzeczności. Z jednej strony na pólkach wydawniczych pojawiało się szereg prozdrowotnych poradników, w czasopismach roiło się od artykułów na temat naturalnego kobiecego piękna, a w telewizji pokazywano programy kultywujące ruch i tężyznę fizyczną. Z drugiej strony brakowało podstawowych środków czystości, proszek do prania był na kartki, a osobę trzymającą w ręku – albo na szyi – zakupiony papier toaletowy, uznawano za prawdziwego szczęściarza.   Prowadziło to do zabawnych a nawet absurdalnych sytuacji, które stawały się później kanwą krążących w społeczeństwie żartów i anegdot, gotowym scenariuszem filmowym.

Oprac. (bd)

Fot. Archiwum autorki



Skip to content