Gdzie leży pies pogrzebany? Deszczówka, dar z nieba
Czy my, Polacy, mieszkańcy miast dużych i małych, wsi odległych i bliskich, potrafimy zmobilizować się w obliczu zagrożenia, niebezpieczeństwa? Nie jest to pytanie filozoficzne, ani z gatunku socjologicznego sondażu, nie ma w nim żadnej pułapki. Po prostu, wynika z oceny rzeczywistości.
Wydaje się, niektórzy są przekonani, że zagrożenia namacalne, takie na styk, kiedy na sztandarach wywieszamy słuszne hasła Bóg, Honor, Ojczyzna są oczywiste, nie wymagają żadnej argumentacji, wątpliwości nie istnieją. Wróg jest widoczny, nazwany, można się za niego zabrać – zniszczyć, dokopać, opluć, zamknąć w więzieniu, wysłać na księżyc…
Inaczej ma się sprawa z wrogiem wyobrażonym, którego obecność przeczuwamy intuicyjnie, którego nie można dotknąć, ale on już jest, którego nie można wyprowadzić za drzwi, wywieźć na bezludną wyspę. Otóż niebezpieczeństwo związane jest z klimatem, ten wróg już jest, już się rozgościł, widoczny jest z kilometra, wchodzi do nas różnymi kanałami, nie tylko informacyjnymi. Owego wroga czuć, widać, słychać.
Niektórzy naukowcy uważają – zdania w tej sprawie są podzielone – że źle się stało, iż ambasadorem ruchu obrony świata w jego globalnym wymiarze oraz w mikroskali wioski czy miasteczka, zostało dziecko, szwedzka działaczka ruchu ekologicznego, Greta Thunberg. Dziewczyna odważna, mądra, czuła, empatyczna. Podejrzewa się, że jest sterowana, manipulowana, bo skąd niby taka wiedza u niej, o świecie, klimacie zagrożeniach. Osobiście wierzę młodej Szwedce, natomiast śmieszy mnie prezydent wielkiego kraju, który powiada: wyluzuj, Greta, wyluzuj. Śmieszy tym bardziej, że facet zna – jak twierdzi zmarły niedawno pisarz amerykański Philip Roth – zaledwie 77 słów i to w języku kretyńskim. Ale to tylko dygresja.
Kwestia klimatu, złego klimatu, który wcześniej czy później pokazać nam może swoje wyjątkowe oblicze, to sprawa nie do śmiechu, nie do wyluzowania. Źle się również stało, że kilka lat temu dotarła do nas taka oto wiadomość, że niektóre wyniki badań laboratoryjnych, zajmujących się kwestią zmiany klimatu, były nierzetelne, uspokajające. Postawa uspokojenia pozostała wśród tych, którzy twierdzą: nie ma takiego czegoś jak zmiana klimatu. Niektórzy jeszcze dorzucają, że to lewacka tendencja egzystencjalna.
Problemem jest również i to, ze nikt obecnie, na 100 procent nie powie, nie jest w stanie przewidzieć, w jaką stronę to pójdzie. Czy czeka nas kilkadziesiąt lat zdziczałej suszy, czy czeka nas nowa epoka lodowcowa? Odpowiedzi nie ma. Co zatem możemy zrobić? Możemy to jeszcze za mało – musimy!
Fachowcy, zatroskani, twierdzą, że trzeba zatrzymać wodę! W miejscu gdzie ona spadnie, bo chyba już najwięksi sceptycy nie zaprzeczą, że w ostatnich latach zmienił się znacząco charakter opadów atmosferycznych, nie ma już deszczu, który pada delikatnie,ciurkiem przez cały dzień – należy do rzadkości. Natomiast mamy do czynienia z sytuacją, że po okresie wielotygodniowych przerw w opadach występują ulewy, powodzie miejskie, które powodują, że wody nie ma w gruncie!!! Jako to możliwe? Gwałtowne opady, to gwałtowne spływanie do rzeki, do morza.
Co moglibyśmy zrobić? Pojawiły się już rozmaite inicjatywy. W Bydgoszczy, przykładowo, jest realizowany od niedawna program: miasto jak gąbka. Administracja samorządowa angażuje znaczne środki na realizację tego przedsięwzięcia. Nie jest to doskonałe rozwiązanie, ale projekt będzie działać. Ale jest też inna droga, w której możemy znaleźć się wszyscy, mieszkający tu, w Brodnicy, nad Drwęcą. W domkach jednorodzinnych, w blokach, zarządzanych przez spółdzielnię, wspólnoty mieszkaniowe. Wszędzie tam, wykorzystując trawnik przed blokiem, albo kawałek działki, na którym stoi nasz dom, należy instalować urządzenia rozsączające wodę z dachu, żeby wody nie tracić, a gromadzić już w gruncie, żeby nie kierować jej do kanalizacji miejskiej, bo oddamy tę wodę za darmo do Drwęcy, Drwęcą do Wisły i zniknie w morzu.
Historia zna sytuacje, gdy upadały całe cywilizacje w wyniku suszy – choćby w Chile 2500 lat temu, we Francji stosunkowo niedawno, bo w XVIII w. To nie są żarty, wyluzować się nie da. Trzeba tylko stworzyć oddolną inicjatywę w oparciu o społeczeństwo obywatelskie, społeczne doradztwo, kampanie medialne. O tym trzeba trąbić nieustannie!
Co jeszcze, oprócz działań przydomowych, chroniących deszczówkę w gruncie? Jeśli uda się zaangażować samorząd, organizacje pozarządowe, kolejnym celem winno być tworzenie małej retencji na wszystkich możliwych ciekach wodnych. Brodnica pod tym względem, a zwłaszcza jej południowo-wschodnia część, jest w wyjątkowo korzystnej sytuacji. Mamy cieki, strugi, które można w rozsądny sposób zagospodarować. W wielu miejscach spiętrzyć, tworząc małe zbiorniki retencyjne. Myślę, że to jedno z ważniejszych aktualnie zadań dla samorządów lokalnych.
Jest tylko jedna, niestety, zasadnicza trudność – władza centralna nie lubi inicjatyw samorządowych, podejrzanie wygląda zaangażowanie obywatelskie.. A może się mylę?
Tekst i fot. (wind)